16 października 2021
50 lat temu Polacy zadziwili świat. Oby to powtórzyli w tym roku!

Dziś w Manchesterze rozpoczyna się dwudniowy finał Speedway of Nations, przez FIM oficjalnie nazywany drużynowymi mistrzostwami świata. Tak naprawdę są to jednak zmagania par. Konkurencję tę rozgrywano w latach 1970-1993 i jeden jedyny raz biało-czerwonym udało się oczarować cały żużlowy świat.

 

Stało się to 50 lat temu. Dokładnie 11 lipca 1971 roku na stadionie w Rybniku para Andrzej Wyglenda – Jerzy Szczakiel odjechała zawody magiczne. Nikt wcześniej i nikt później w tak efektownym stylu nie zdobył złotego medalu. Polacy triumfowali z kompletem punktów, rozumiejąc się na torze fenomenalnie, jakby razem jeździli od lat. Tymczasem ówczesny as ROW-u Rybnik – Wyglenda, przed zawodami mocno obawiał się startu w parze z ledwie 22-letnim i nieobliczalnym Szczakielem (Kolejarz Opole).

 

- On nie miał wtedy doświadczenia. Nie umiał utrzymać krawężnika. Uważałem go za zawodnika nieobliczalnego na torze. Jedyne, z czego go pamiętałem, to z faktu, że parę lat wcześniej we Wrocławiu wsadził mnie w ogrodzenie i złamałem przez niego rękę. W ogóle razem nie jeździliśmy, nie było takich okazji. Był tylko moim rywalem. Po prostu nie wierzyłem w to, że jazda z nim w parze może zakończyć się jakimkolwiek sukcesem, prędzej kontuzją – opowiadał nam po latach Wyglenda, który wolał pojechać w finale z kolegą klubowym, Antonim Woryną.

 

- Pułkowniku. Sam pan widział. Niewiele brakowało, a wylądowalibyśmy w dechach. On wiózł mnie w płot, nie potrafił się złożyć. Mówiłem podczas treningu ówczesnemu przewodniczącemu GKSŻ, pułkownik Rościsławowi Słowieckiemu. Ten jednak uparł się na Szczakiela. Nie zrezygnował z niego nawet gdy ten spóźnił się dwie godziny na trening. Tłumaczył się nam, że musiał pomóc mamie siano z pola znieść. Wtedy powiedziałem pułkownikowi, że widzę tylko jedno rozwiązanie. Żebym ja trzymał się konsekwentnie krawężnika, a on napędzał się po zewnętrznej. Wcale jednak nie miałem nadziei, że ten plan wypali – stwierdził Wyglenda.

 

Wszystko wypaliło jednak perfekcyjnie. - Jurek obstawiał płot aż deski się trzęsły jak jechał, natomiast Andrzej krawężnik i środek toru. On nie był płociarzem, a przy krawężniku jechał znakomicie i szybko. Był dobry technicznie, umiał tak motocykl na łuku ustawić, żeby nie wytracić prędkości – wspomniał Marek Cieślak.

Biało-czerwoni pokonali podwójnie kolejno: Czechosłowację, Szwecję, Jugosławię, Szkocję, Nową Zelandię i Austrię.

Najtrudniejszy był ten przedostatni pojedynek, bo przez zawodami, to Nowozelanczycy byli głównymi faworytami. Rok wcześniej w pięknym stylu wygrali parowy finał na torze w Malmoe i gdyby nie defekt Maugera w ostatnim biegu, też mieliby komplet punktów. Poza tym ten pierwszy był już wówczas dwukrotnym indywidualnym mistrzem świata, a 5 lat starszy Barry Briggs aż 4-krotnym.

Na torze w Rybniku liczyli się jednak tylko Polacy! 22-letni Szczakiel i o 8 lat starszy Wyglenda. W starciu z Nowozelandczykami całą robotę zrobił ten drugi. Już po starcie umiejętnie przyblokował Briggsa, pozwalając Szczakielowi po zewnętrznej wyjechać na prowadzenie. Potem zaś skutecznie bronił drugiej pozycji przed zaciekłymi atakami rywala.

Biało-czerwoni, których niesamowity wyczyn wyrównali dopiero po 11 latach Amerykanie, za perfekcyjny występ zarobili niewiele. 5555 złotych do podziału przy średniej pensji wynoszącej wówczas 1800 złotych. – Tytuł wywalczony u siebie smakował bardzo dobrze, ale powiem szczerze, że nie wywołał u mnie jakiegoś szczególnego wzruszenia. Znacznie bardziej przeżyłem drużynowe mistrzostwo świata zdobyte w 1965 roku w Kempten. Trwała wtedy zimna wojna. Na torze w RFN zjawiło się bardzo dużo polskich kibiców. Gdy zaśpiewali Mazurka Dąbrowskiego razem z nami, to z oczy poleciały mi łzy – przyznał Andrzej Wyglenda.

 

Sukcesów tego żużlowca, przez całą karierę związanego z rybnickim klubem, zliczyć praktycznie nie sposób. Poza mistrzostwem świata par największe jego osiągnięcia to: sześć medali drużynowych mistrzostw świata (3 złote, srebrny i 2 brązowe), indywidualne mistrzostwo Europy w 1967 roku, cztery indywidualne mistrzostwa Polski i dziewięć drużynowych najpierw z Górnikiem, a potem ROW-em Rybnik.

 

Panu Andrzejowi życzymy dużo zdrowia i liczymy, że jeszcze kiedyś pojawi się w Rybniku podobnej klasy zawodnik.

 

Naszym kadrowiczom zaś: Bartkowi Zmarzlikowi, Maciejowi Janowskiemu i Jakubowi Miśkowiakowi serdecznie życzymy, by dziś i jutro, tak jak 50 lat temu Wyglenda i Szczakiel, rzucili żużlowy świat na kolana!

powrót do listy

Partnerzy