16 grudnia 2012
Adam Drewniok dla nas, czyli co ma Celt do żużla

No właśnie. Co ma Celt do żużla? I co robi tu na stronie w tak dostojnym i kompetentnym towarzystwie (Stefan Smołka i Maciej Węgrzyn). Pragnę wyjaśnić – zostałem jako Adam Drewniok basista zespołu Carrantuohill poproszony przez Macieja Kołodziejczyka o cykliczne teksty na tematy „około żużlowe”.

Sprzeciwu nie przewidziano, a że Maćkowi się nie odmawia - choć on nie jest premierem a ja nie jestem Ewą Wachowicz – z drobnym opóźnieniem ruszam. Czy udanie – to się okaże. Nie mam zamiaru na wstępie usprawiedliwiać się ale moje teksty należy traktować z lekkim przymrużeniem oka. Nie do mnie bowiem należeć będzie „konkurowanie” i „szermierka słowna” z wspaniałymi kolegami na temat historii, faktów i znajomości rybnickiego (i nie tylko) żużla.

Jak to się wszystko w moim przypadku zaczęło? Muzyka czy sport – oto jest pytanie. Odpowiedzi drogi Czytelniku należy szukać w ubiegłym stuleciu a konkretnie w latach, nomen omen, 60-tych. Wtedy to mały Adaś po raz pierwszy zawitał na rybnickim stadionie żużlowym przy ulicy Gliwickiej. Nie miał innego wyjścia skoro ojciec Henryk i stryj Karol od samego niemal początku byli związani z sekcją żużlową Budowlanych, Górnika i w końcu ROW-u Rybnik.

To wtedy niedzielę w Rybniku układał żużel. Rano kościół potem śląski obiad i … mecz. Z racji tego, że mój Ojciec Henryk był sekretarzem zawodów na stadion przyjeżdżaliśmy pierwsi a wyjeżdżali ostatni. Często odwożąc do domu nieodżałowanego Antoniego Fica, który jak pamiętam już na początku lat 70-tych swymi trafnymi uwagami przewidywał schyłek dominacji „rybnickich gladiatorów”. Dzieciakowi nie przeszkadzało jednak to , że opuszczamy stadion jako ostatni. Czułem się niezwykle wyróżniony. Mogłem bezkarnie i bezczelnie „paradować” wśród zawodników w parkingu przed i bezpośrednio po meczu. Co to oznaczało najwierniejszym fanom czarnego sportu przypominać nie muszę. Autografy, obserwacje, zdjęcia, gadżety i inne pamiątki były na wyciągnięcie ręki. Inni kibice „uwieszeni” na bramie wjazdowej do parkingu patrzyli z zazdrością. Ale nic straconego! Postaram się podzielić moimi zdobyczami i w miarę możliwości w dobie techniki internetowej udostępnię to co możliwe z mojego żużlowego archiwum.

Pozwolę sobie powrócić do pytania zadanego na wstępie. Muzyka czy sport?

Na początku sport. Nie tylko bierny, ale i czynny. Po pierwsze pływanie - do dzisiaj przechowuję dwa dyplomy zdobyte w międzynarodowym turnieju pływackim za zajęcie trzecich miejsc stylem dowolnym i grzbietowym reprezentując barwy, jakżeby inaczej, KS ROW-u Rybnik. Po drugie - piłka nożna (wiadomo). Choć zaliczyłem tylko jeden trening w trampkarzach ROW-u Rybnik (połowa lat 70-tych) na pozycji bramkarskiej zamiłowanie do tej dyscypliny pielęgnuję do dziś w każdy poniedziałek grając z przyjaciółmi w tzw. footsal. Ciągle pozycja bramkarza pomimo drobnego incydentu w meczu dla Kamila Cieślara kiedy to musiałem ustąpić tę pozycję nie komu innemu jak… Jurkowi Dudkowi. Kolarstwo – amatorsko ale zaliczyłem kilka tysięcy kilometrów przerywając wyścig po dużą srebrną oznakę KOT. Tyle czynnego sportu (na razie) a co z bierną stroną.

Kibicowanie, i tu przechodzimy z okresu dzieciństwa do w miarę świadomego osobistego (bez pomocy Ojca) zaangażowania w sport. Równolegle pojawia się muzyka. Moim pierwszym instrumentem wbrew pozorom nie była gitara a... trąbka! Któregoś dnia prosiłem rodziców o zakup trąbki. Jakież było ich zdziwienie. Jeszcze większe kiedy poprosiłem o uszycie futerału (synek nie dość, że bydzie groł to jeszcze dbo o instrument) po czy udałem się do swojego pokoju i wykaligrafowałem na futerale napis w zielono czarnej kolorystyce… ROW RYBNIK. I tak – rodzice stracili złudzenia co do zrobienia kariery w stylu Tomasza Stańki a moja droga muzyka-trębacza rozpoczęła się i zakończyła na koronie stadionu. Przepraszam – stadionów bowiem użyłem jej po raz ostatni bodaj w 1979 na Stadionie Śląskim w Chorzowie na meczu Polska – Holandia wygranym przez naszych 2:0 (wspaniały gol Włodzimierza Mazura z karnego)! Tak tak, były czasy kiedy polska „narodowa” wygrywała z wicemistrzami świata. No ale wtedy zaczynaliśmy dostawać baty w innej wtedy „naszej” dyscyplinie jaką był żużel. Czas się zmienia. Teraz husaria na motorach rządzi na światowych torach a przedstawiciele kopanej… wygrali z Macedonią 4:1. Oby nie było znowu zmiany. No chyba , że nasi piłkarze pozazdroszczą złotego runa żużlowcom i skopiują ich wyczyny. Niech tak będzie!

Mam nadzieję, że „wstępniak” (mało żużlowy) nie zniechęci Czytelników strony do moich tekstów. Obiecuję więcej żużla. No a co z tym Celtem. No niestety nic. Jak się okazuje żaden Irlandczyk nie jeździł na żużlu. Z tego co wiem to tylko Szkoci i Walijczycy „śmigali” po brytyjskich torach ale bez większego powodzenia. A może moi koledzy po fachu Stefan i Maciek zadadzą sobie trud i poszperają w przepastnych archiwach i wytkną mi mój błąd. Nalegam.

A co do błędów jak wspaniale się mylić ale mieć przyjaciół, którzy pomyłkę wychwycą i delikatnie zwrócą uwagę. Otóż wielki pasjonat speedway’a Henryk Grzonka (obecnie redaktor naczelny PR Katowice, z którym zawsze godom) wytknął (w jego przypadku lekko poprawił) mój błąd. Pochwaliłem mu się kiedyś na stadionie , że mam oryginalne zdjęcie podium z finału IMŚ 1966 roku. Wymieniam mu od lewej stoją: Antek Woryna, Ivan Mauger i Barry Briggs. Heniu skupił się i widzę , że coś mu nie pasuje. I wypalił – „chopie to ci się popiepszyło! To mosz zdjyncie z finału Europejskiego z 1966 roku. Bo przeca nie mosz tam Sverre Harrfeldta z Norwegii”. I właśnie to zdjęcie przedstawiam Wam wraz z dzisiejszym tekstem.

Z celtyckim pozdrowieniem – Slainte!
Adam

PS. Z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia – wszystkiego najlepszego dla kibiców i działaczy ŻKS ROW RYBNIK. Oby nas zarejestrowali.
PS. II. Jeżeli będą pozytywne reakcje na moje tzw. wypociny obiecuję tekst z zagadką. Dlaczego cały Stadion Olimpijski we Wrocławiu wrzeszczał „Gollob, Gollob” a czterech facetów „beczka, beczka” ? Jeżeli pozwolicie rozwiązanie jeszcze przed Nowym Rokiem.

powrót do listy

Partnerzy