
Decydując się na granie w zespole Carrantuohill podjąłem decyzję o poświęceniu swojego czasu „dla muzyki”. Częste wyjazdy, także za granicę, powodują że wszyscy członkowie zespołu podporządkowują się ustalonym regułom hierarchii ważności. Muzyka stała się naszą pracą, a że przyjemną to już inna historia.
Każdy z nas ma swoje rodziny, domy, przyjaciół i pozamuzyczne hobby. Nie muszę dodawać o jakie hobby w moim przypadku chodzi. Choć zaznaczam , że nie jest to jedyne i najważniejsze. Nie raz bywało tak, że sobotnie wieczory i niedzielne popołudnia spędzałem na scenie, a w tym czasie ważyły się losy zwycięstw czy to w Grand Prix czy to w meczach ligowych. Czasem było tak, że akurat przed lub po koncercie mogłem zobaczyć transmisje telewizyjne w miejscach występu. Zdarzyło mi się też przy okazji koncertów być na żużlu w Gdańsku i Zielonej Górze. Ale o tym kiedy indziej a dziś chciałbym skupić się na tym jedynym wyjątkowym dla mnie Grand Prix, które na żywo przeżyłem z kolegami z zespołu...
Wrocław 1995Otóż było tak. Otrzymaliśmy propozycję zagrania koncertu na „Juwenaliach” we Wrocławiu w dniu 20 maja 1995 roku. W dniu tym również po raz pierwszy w historii speedway’a miał zostać rozegrany pierwszy turniej w cyklu Grand Prix zastępujący dotychczasowe jednodniowe finały światowe. Połączyłem szybko te dwa fakty i wykonałem telefon do Bogdana Wity naszego gitarzysty i menedżera. Wyjaśniłem krótko, że skoro mamy być we Wrocławiu to może da się z tym „coś zrobić”. Jakież było moje zdziwienie kiedy usłyszałem od Bogdana, że mamy grać około północy na błoniach czyli przy Stadionie Olimpijskim!
Zacząłem działać. Namówiłem kolegów do wspólnego kibicowania. Nie było to zbyt trudne gdyż nie raz „wyrywałem ich” na żużel do Rybnika. Po za tym Maciej był (i nadal jest) bardzo dobrym motocyklistą turystycznym a Boguś fanem motoryzacji (choć bardziej samochodowej). Zakupiliśmy bilety i wtedy jeszcze całą piątką udaliśmy się na żużel.
Atmosfera sportowego święta wisiała w powietrzu i udzieliła się, ku mojemu zdziwieniu, kolegom. Szybko wytłumaczyłem im zasady obowiązujące w cyklu Grand Prix. Na starcie zgromadziła się cała czołówka światowych tuzów a wśród nich byli dwaj Polacy – Dariusz Śledź i Tomasz Gollob.
Wreszcie zawody ruszyły. Przypominam (choć mam wrażenie że jest to zbędne), że w tamtym czasie obowiązywały inne zasady awansu do Wielkiego Finału. Wtedy to o udziale w ostatnim biegu decydowały wyniki uzyskane w turnieju zasadniczym. Na starcie do tego biegu stawało czterech zawodników , którzy uzyskali największą ilość punktów.
Przebieg zawodów nie przyniósł większych niespodzianek (podkreślam większych). Pewnie jeździli Hans Nielsen (14 pkt.), Chris Louis (12 pkt.) , Mark Loram (11 pkt.). I to oni wystartowali w biegu finałowym. Skład tego biegu uzupełnił Tomasz Gollob (11 pkt.). Niespodzianką jednak był brak awansu Toniego Rickardssona (w turnieju zasadniczym zgromadził 9 pkt. przy jednym wykluczeniu) oraz Sama Ermolenko (10 pkt.)
Słabiej niż zwykle zaprezentowali się późniejsi zwycięzcy cyklu - Amerykanie Greg Hancock (5 pkt.) i Billy Hamill (4 pkt.). Dodam jeszcze , że całkiem przyzwoity występ zaliczył nasz drugi rodak Dariusz Śledź zdobywając 5 punktów (w tym jedno zwycięstwo biegowe).
Kista, beczka...No ale gdzie ta beczka? Jeszcze trochę cierpliwości. Cała nasza uwaga była skupiona na Tomku. Jeździł solidnie ale bez błysku. Zdobywał w swoich czterech biegach po dwa punkty, a w ostatnim trzy. Jak wiemy dało mu to przy sprzyjających okolicznościach (m.in. wykluczenie Rickarssona) awans do finału.
Wtedy to koledzy widząc moją radość i euforię podpuścili mnie.
- „Jak Tomek będzie na trzecim miejscu postawisz po piwie?”
-„Ja”
- "A jak będzie drugi postawisz cało kista piwa?”
- „Ja”
- „A jak będzie pierwszy postawisz beczka piwa?”
- „Ja, postawia!”.
Oczywiście tego dnia ich myśli i moje o beczce były lekko nieuzasadnione, bo tak jak wcześniej pisałem Tomek na podium jawił się jak zza mgły. Z finalistów jeździł tego dnia najsłabiej choć solidnie. Cały stadion czeka w napięciu. Na starcie od pola wewnętrznego – ustawiają się Hans Nielsen, Tomasz Gollob, Mark Loram i Chris Louis.
Wreszcie taśma poszła w górę! Jęk zawodu publiczności a szczególnie czterech synków z Rybnika i Żor siedzących na wyjściu z pierwszego wirażu. Tomaszowi podnosi lekko przednie koło w górę. Widzi to Hans i zaczyna szarże na zewnętrzną część toru aby wypchnąć na „dużą” angielskich szwagrów. Manewr z wywiezieniem udaje się Duńczykowi. Uśpiony podniesionym kołem i „zostaniem” na starcie Tomka, Hans w walce koncentruje się tylko na Brytyjczykach. I stałe się rzecz niesamowita - Tomek opuszcza przednie koło i błyskawicznie za tylnym kołem Nielsena schodzi na „małą”...
Konsternacja... Hans, Mark i Chris „zakopują” się na zewnętrznej, a Tomek wyprzedza całe to towarzystwo i mknie po historyczne zwycięstwo! Ale zaraz , zaraz to dopiero początek wyścigu. Trzeba przejechać cztery okrążenia. Tomek fruwa po torze ale Hans i Chris nie mają zamiaru pogodzić się z takim scenariuszem. Tomkowi w sukurs przychodzą kibice. Powiewają biało czerwone flagi a stadion skanduje „Tomek , Tomek”. Czy cały? Nie czterech chłopców wrzeszczy i drze się na całe gardło: „BECZKA! BECZKA!”.
Lżejszy o... kilka złotychTak oto Tomasz Gollob został pierwszym historycznym zwycięzcą Grand Prix. Ja stałem się lżejszy o parę złotych (jakże słodki wydatek!) Hans był drugi, a Chris trzeci. Niestety jak wiemy Tomek wypadł z cyklu Grand Prix zajmując 9 miejsce (73 pkt.) w klasyfikacji generalnej. Ustąpił ósme miejsce Henrikowi Gustafssonowi przygrywając z nim wyścig barażowy.
Czy Tomasz Gollob dowiedział się o tym dlaczego czterech facetów wrzeszczało: „beczka , beczka” i czy beczka piwa została „postawiona” o tym jeżeli pozwolicie w następnym odcinku.
Pozdrawiam i Do Siego Roku – Adam :-)


