- Może, jako ojciec nie powinienem tego mówić, ale zaimponował mi tym wyczuciem. Umiał przewidzieć ruch rywala i zablokować atak – mówi Marek Szczyrba, były zawodnik naszej drużyny o występie swojego syna Franka w mistrzostwach świata i Europy w klasie 125cc w Żarnovicy. Franciszek Szczyrba zdobył dwa złote medale.
Jak w wieku 12 lat zostaje się mistrzem świata i Europy?
Marek Szczyrba, tata mistrza Franciszka Szczyrby: Nie wiem. To tak trudno jednym zdaniem odpowiedzieć.
Zakładamy, że trzeba mieć talent.
Tak, to podstawa. Jednak to już jest ten poziom, że trzeba mieć pieniądze. Bez pomocy sponsorów na pewno nie dalibyśmy rady i syn by tym mistrzem nie został.
To jak drogie to jest?
Bardzo. Trzy dni przed zawodami biłem się z myślami, czy by nie zadzwonić i zrezygnować z zawodów. Była też opcja, żeby dzwonić po kolegach, których synowie jeżdżą na miniżużlu i pożyczać silniki na te zawody. W tych od Franka były pewne usterki, ale jakoś udało nam się wszystko naprawić i pojechaliśmy.
Nie odpowiedział pan, ile taki rok jazdy syna kosztuje.
Kiedyś liczyłem i zapisywałem. Przez dwa lata wydaliśmy 100 tysięcy. To jednak nie było tak na zasadzie, że albo grubo, albo wcale. Teraz weszliśmy już w ten etap, a ja przestałem liczyć. Paczki z częściami i sprzętem przychodzą, a ja już wolę notesu nie otwierać i nie zapisywać, żeby potem głowa nie bolała. To ma być przyjemność, więc lepiej to tak zostawić.
A jak było na mistrzostwach w Żarnovicy?
Ja to mogę powiedzieć, że bardzo to wszystko przeżyłem. Psychicznie mnie to zmęczyło. Była taka szóstka, czy nawet siódemka chłopaków, co prezentowała naprawdę dobry poziom. W tej grupie każdy z każdym mógł stracić punkty. Franek, o dziwo, miał super starty. Nie był mega-szybki na trasie, ale mądrą jazdą bronił się przed atakami kolegów. Wykorzystywał swoje umiejętności techniczne i czucie przeciwnika. Zaskoczył mnie. Może, jako ojciec nie powinienem tego mówić, ale zaimponował mi tym wyczuciem. Umiał przewidzieć ruch rywala i zablokować atak.
To chyba nic złego, jak ojciec chwali syna.
Dlatego chwalę i cieszę się bardzo z tego, że wygrał.
A wygrał wszystko, bo nawet punktu nie stracił.
Wynik jest tym cenniejszy, że jak tam jechaliśmy, to myśleliśmy, że pojedziemy w czterech na trzy okrążenia, bo tak było rok temu. Jednak ścigaliśmy się w pięciu na czterech okrążeniach. Dla tych chłopaków to był pierwszy raz. Byliśmy w szoku. Kolejny szok przeżyliśmy, kiedy bodajże po jedenastu biegach przyszła ulewa. To było akurat przed biegiem Franka. Wody na torze było po kostki. Myśleliśmy, że już po zawodach. Jednak organizatorzy po godzinie zrobili tor lepszy niż był wcześniej, przed ulewą.
Co było największym kłopotem?
Chyba to, że trzeba było znaleźć zielony pokrowiec. Normalnie w żużlu trzeba czterech pokrowców na kaski (czerwony, niebieski, biały, żółty), a tu pięciu jechało, więc trzeba było mieć zielony. Żona kiedyś żółty czepek wyprała i zrobił się zielony, ale i tak pobiegła z innymi mamami na targ i zielone spodenki kupiła. Potem uszyła z tego na kolanie zielony pokrowiec i wymienialiśmy się z innymi polskimi zawodnikami. Organizator dał dwa zielone pokrowce, ale to było za mało. Ten zielony pokrowiec teraz zostanie z nami na pamiątkę.
Reprezentacją Polski w Żarnovicy opiekował się Jacek Woźniak.
I robił to bardzo dobrze, złego słowa nie mogę powiedzieć. Jeszcze był Roman Jankowski w boksie Oscendy i Paweł Parys u Głębockiego. Fajnie się wszyscy uzupełnialiśmy, oni dużo nam pomogli.
Co dalej?
Pomysł mam taki, żeby ten rok był ostatnim Franka w miniżużlu. Jak za długo się jeździ, to nie wpływa to dobrze na rozwój. Mam nadzieję, że to się uda zrealizować i zostaniemy w Rybniku. Teraz Franek jest zawodnikiem Rybek, potem miałby jeździć w ROW-ie. Liczę, że klub przygotuje dobry plan rozwoju sportowego dla syna.
A teraz jak to wygląda?
Trener Antoni Skupień współpracuje z Patrickiem Hansenem i fajnie to wygląda. Trener Antoni pozwala się chłopakom ścigać, Patrick kładzie nacisk na technikę jazdy. Panowie świetnie się uzupełniają. Poza tym staram się dokładać od siebie. Dzwonię do kolegów, którzy pracują w klubach, a jeszcze pamiętają, że taki Marek Szczyrba jeździł dla ROW-u, i pytam, czy Franek mógłby u nich potrenować. Zgadzają się, dzięki czemu on zbiera doświadczenia.
Dlatego też pewnie został mistrzem.
O tym, że nim został, to już musi zapomnieć. Jest nowy dzień. Łatwo nie będzie, bo teraz każdy będzie się na niego szykował. Dla niego kolejny bieg będzie normalny, dla innych to będzie szansa, żeby udowodnić sobie, że mogę być lepszy od Szczyrby. Poza tym wszystkim warto pamiętać, że to wciąż jest zabawa.